1971 - 1990
„Ja nie mogę już biec, ale chciałabym przekazać Wam pochodnię, jak na olimpiadzie. Macie jedno życie, warto przeżyć je dobrze”.
Była tak bardzo „normalna” w swojej świętości i tak bardzo święta w swojej „normalności”. Kochała życie, sport, podróże, marzyła o licznej rodzinie, miała wielu przyjaciół. Płakała, kiedy okazało się, że musi powtarzać klasę, bo nie zdała z geografii. Była cierpliwa i łagodna, ale kiedy chłopak w autobusie wsunął jej rękę pod spódnicę, nie wahała się wymierzyć mu policzka.
Dzieciństwo Chiary Badano – wyczekanej, jedynej córki starszych już rodziców – jest pełne miłości, którą dziewczynka od początku nasiąka i przekazuje ją dalej. Pewnego dnia mama poprosiła ją o wybranie zabawek, które mogłaby podarować biednym dzieciom. Chiara odłożyła na bok najładniejsze i ulubione – to były te do oddania, nie do zostawienia. „Nie mogę dać biednym dzieciom brzydkich zabawek” – tłumaczy rodzicom.
Innym razem na ochotnika idzie stać w kącie, żeby jej ukarana koleżanka nie czuła się tam samotnie. Jest bardzo lubiana w szkole, ale nie chce należeć do klasowej „elity”. Zawsze siada w ławce z nieśmiałymi i niepopularnymi koleżankami.
Przełomowym momentem w życiu małej Chiary okazuje się wstąpienie do Ruchu Focolari. Członkom ruchu przyświecają dwa wielkie cele – dążenie do jedności i służenie Jezusowi opuszczonemu, którego rozpoznają w każdym człowieku.
Szukać Boga w ateistach
„Chcę kochać tych, których nie lubię” – notuje dwunastolatka po jednym ze spotkań Focolari. Nie pozwala nikogo osądzać, a świadectwo wiary przekazuje raczej czynami niż słowami. Mówi, że szuka Boga w ateistach i tłumaczy, że wierzący powinni kochać ich jeszcze bardziej niż swoich współbraci, bo oni „nie znają radości i nie wiedzą, że Bóg ich kocha”.
Jest spontaniczna, współczująca, nie wstydzi się okazywania wsparcia. Jej nauczyciel włoskiego, profesor Amoretti, niepraktykujący laik, wspomina swoją rozmowę z Chiarą, kiedy – w całkowicie dla siebie naturalny sposób – trzymała go za rękę. Po śmierci dziewczyny napisał w albumie klasowym: „Podałem ci rękę, aby prowadzić cię drogami wiedzy, do źródeł życia. Ty podałaś mi rękę, aby prowadzić mnie drogą cierpienia do źródeł wieczności”.
1901 - 1925
„Pan Jezus przychodzi do mnie codziennie w Komunii świętej, a ja odwzajemniam Mu się jak mogę, choć nieudolnie, odwiedzając biedaków”
„Pier Giorgio nie jest łatwym świętym - nie we wszystkim i nie dla każdego będzie pociągający i zrozumiały. I nie chodzi tu o tę nieszczęsną fajkę, którą koniecznie trzeba wyretuszować (przynajmniej na oficjalnych zdjęciach), i nie o to, że potrafił w razie potrzeby (albo w obronie honoru) użyć pięści. Nie każdy - myślę - "strawi" jego bezgraniczną uległość wobec matki i ojca - właściwie życie "pod nich", aż po rezygnację z miłości życia. Ale...
Pier Giorgio fascynuje przede wszystkim tym, jak szybko w życiu wiary - i to właśnie w takim środowisku - odkrył to, co istotne.
Wykazywał się niezwykłą siłą i determinacją. Podejmował wyzwania, jakie rzucało mu życie. Przełamywał sztywną formę i rutynę, nie bojąc się działać nawet tam, gdzie napotykał opór. To dało mu zdolność do wrażliwego budowania wspólnoty i zaangażowania się w życie społeczne. Od najmłodszych lat poświęcał się dla ubogich by ostatecznie, pomagając jednemu z nich, oddać swoje życie. Radosny i wierny modlitwie, żył z Bogiem obecnym tu i teraz.
Pier Giorgio Frassati jest inspiracją do odważnego bycia sobą i czerpania sił z niezłomnej pewności, że Bóg istnieje.
1991 - 2017
"Muzyka budzi w sercu pragnienie dobrych czynów"
W szkolnych czasach odnosiła sporo sukcesów artystycznych. Brała udział w wielu konkursach recytatorskich. Będąc już na studiach, rozpoczęła naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Gliwicach, w klasie śpiewu solowego. Śpiew był bardzo mocno obecny w jej życiu, na stałe śpiewała w scholi Duszpasterstwa Akademickiego w Gliwicach oraz w różnych innych projektach.
Miała wiele marzeń i celów. Jednym z ideałów, które starała się realizować, była chęć bycia dla innych. Określając siebie, zaznaczyła, że jest osobą, która nie potrafi „usiedzieć na miejscu”, dlatego chętnie angażowała się w bardzo różne działania na wielu polach. Chętnie aktywnie spędzała czas, chodząc po górach czy jeżdżąc na rowerze, a ostatnio próbowała swoich sił we wspinaczce.
Dużo radości dawała jej możliwość pomocy i tworzenia czegoś dla innych, dlatego też angażowała się w pomoc w nauce dzieciom w świetlicy Caritas i działalność w Katolickim Związku Akademickim w Gliwicach.
W 2012 roku znalazła swoje miejsce w Wolontariacie Misyjnym „Salvator” WMS, działającym przy zgromadzeniu zakonnym salwatorianów. Dwukrotnie była posłana na krótkie kilkunastodniowe wyjazdy, podczas których w kilkuosobowej grupie prowadziła półkolonie dla dzieci przy salwatoriańskich parafiach –na Węgrzech i w Rumunii. W 2013 roku pojechała na misję do Zambii, gdzie przez dwa miesiące pracowała z dziećmi ulicy, między innymi ucząc ich czytania, pisania, angielskiego i matematyki oraz towarzysząc im w codziennym życiu w ośrodku Salvation Home w stolicy Zambii, Lusace, a także w centrum młodzieżowym Kulanga Bana Farm w Chamulimbie.
8 stycznia 2017 r. rozpoczęła służbę na placówce misyjnej sióstr służebniczek dębickich w Cochabambie w środkowej Boliwii. 24 stycznia, nad ranem polskiego czasu, miał miejsce napad na ochronkę dla dzieci, w której Helena przebywała wraz z drugą wolontariuszką Anitą Szuwald. Podczas zdarzenia napastnik ugodził nożem Helenkę, która, pomimo prób ratowania życia, zmarła.
Śp. Helena Kmieć miała rozległe zainteresowania i talenty, pokaźne grono przyjaciół i niezliczone grono znajomych. Dla wielu ludzi pozostanie wzorem postępowania, inspiracją do czynienia dobra i całkowitego zawierzenia Bogu.
1991 - 2006
Emanowały od niego pogoda i spokój. Był chłopcem, który przeżywał z radością swoje „bycie młodym”, swój wiek, bez dramatu, bez napięć, bez lęków. Był szczęśliwy, że jest młodym i dzień po dniu przyjmował to co piękne, dobre i nieprzewidziane w jego młodym życiu. Wiarę przeżywał w codzienności, przez swoje obowiązki dotyczące nauki i w życiu modlitwy. Wyróżniał się nadzwyczajnym zainteresowaniem bliźnimi: od ludzi spoza Wspólnoty Europejskiej do niepełnosprawnych, od dzieci po żebraków. Wykorzystywał technologie i środki komunikacji społecznej w ewangelizacji, przez co był bardzo poszukiwany, jeśli chodzi o pomoc w obsłudze komputera. Dodatkowo był zawsze dyspozycyjny i starał się dać świadectwo swojej wiary. Mając zaledwie 14 lat, wymyślił i zrealizował wirtualną wystawę, która jeszcze znajduje się w Internecie: www.miracolieucaristici.org
1878 – 1903
„Czeka na nas raj. Jeżeli tu, na ziemi doświadczamy takiego szczęścia, gdy żyjemy dla Jezusa, co też będzie w niebie, gdy będziemy Go mogli zobaczyć w Jego nieskończonej piękności, wielkości i dobroci”
Na Papieskim Instytucie "Teresianum" w Rzymie studenci przeprowadzili niedawno głosowanie i wybrali najpiękniejszą spośród świętych kobiet. Została nią 25-letnia włoska dziewczyna - św. Gemma Galgani .
Gemma w tłumaczeniu na język polski oznacza klejnot. I rzeczywiście, w gronie świętych jaśnieje ona jak drogocenny klejnot. Obdarzona niezwykłą inteligencją, już w pierwszych latach nauki w szkole otrzymywała odznaczenia jako najzdolniejsza uczennica. Świetnie zdawała wszystkie egzaminy, ale najdoskonalej zdała ten najtrudniejszy - egzamin z życia. Życie to było ciężkie, bardzo ciężkie. Nazwano ją "córką boleści". Wcześnie osierociła ją matka, a gdy zmarł ojciec, tak przeżyła jego odejście, że z bólu zemdlała. Potem przyszły choroby: gruźlica, próchnica kości, skrzywienie kręgosłupa, zapalenie ucha, paraliż i całkowita głuchota. Bolesne operacje czyszczenia kości znosiła bez znieczulenia z heroiczną cierpliwością, wpatrując się w stojący przy niej wizerunek Jezusa Ukrzyżowanego.
Gemma nie uciekała przed cierpieniem, a przez otrzymanie stygmatów upodobniła się do Chrystusa Ukrzyżowanego. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej pięknej twarzy.
Największym zmartwieniem Laury było grzeszne życie jej
matki. Dlatego pewnego dnia usłyszawszy w Ewangelii słowa, że prawdziwa miłość
prowadzi do oddania życia za ukochaną osobę – ofiarowała swoje życie za
nawrócenie mamy. Gdy przyjechała z instytutu sióstr salezjanek do domu na
wakacje, stała się obiektem pożądania mężczyzny, z którym żyła jej matka. Nie
chciała mu ulec, więc brutalnie ją pobił i musiała ratować się ucieczką.
Laura stanowiła wzór posłuszeństwa, pokory i modlitwy.
Dyrektorka instytutu, wspominała: „We wszystkim była zwykła i normalna. Podczas
modlitwy można było zauważyć jej świadome zanurzenie się w to, co czyniła. Nie
było w niej nic sztucznego, przesady. Z tą samą uwagą wykonywała inne swoje
obowiązki”. Mawiała: „Modlitwa czy praca
– dla mnie to samo; to samo – modlić się, bawić, czy spać. Wykonując to, co
polecono, wykonuję to, czego chce Pan. To najlepsza modlitwa.”
Zawsze była gotowa współczuć, pomagać i przebaczać.
Podejmowała różne umartwienia i spędzała długie godziny przed Najświętszym
Sakramentem.
Jej ofiara płynąca z głębi serca została przez Boga
przyjęta. Zdrowie Laury zaczęło się pogarszać w tajemniczy i niewyjaśniony
sposób. Żadne zabiegi ani lekarstwa nie pomagały. Siły opuszczały ją z dnia na
dzień. Wszelkie cierpienia znosiła w wielkiej cierpliwości. Dopiero kilka
godzin przed śmiercią wyjawiła matce swój sekret. Matka, przerażona ogromem
ofiary swej córki przyrzekła, że zmieni swe życie i dotrzymała słowa.
Bł. Czesław Jóźwiak, zginął w wieku lat 22 (1919-1942); bł. Edward Kaźmierski, zginął w wieku 22 lat (1919–1942); bł. Franciszek Kęsy, zginął w wieku 21 lat (1920-1942); bł. Edward Klinik, zginął w wieku 23 lat (1919-1942); bł. Jarogniew Wojciechowski, zginął w wieku 19 lat (1922-1942)
„Nie jest sztuką cierpieć ze smutną twarzą, lecz sztuką jest cierpieć z twarzą spokojną i to jest to, czego od nas żąda Chrystus”. – bł. Franciszek Kęsy
24 sierpnia 1942 roku w więzieniu w Dreźnie straciło życie pięciu wychowanków salezjańskiego oratorium. W 1999 roku Jan Paweł II, ogłosił ich błogosławionymi wraz ze 103 polskimi męczennikami II wojny światowej.
Pochodzili z rodzin ubogich i szlachetnych. Oratorium w Poznaniu było dla nich drugim domem. Klerycy i księża wierni salezjańskiemu powołaniu tchnęli w nich nieskażonego ducha księdza Bosko z jego radością życia, głęboką duchowością i odpowiedzialnością za innych. Chłopcy odpłacali się, włączając się w życie oratoryjne z całą energią właściwą dla swojego wieku stając się prawdziwymi animatorami.
Kiedy wybuchła wojna walkę z okupantem uznali za swój obowiązek. Po nieudanej próbie zaciągnięcia się do wojska, rozpoczęli działalność konspiracyjną. Aresztowani we wrześniu 1940 roku za przynależność do Narodowej Organizacji Bojowej, przeszli przez kolejne więzienia: Fort VII i przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu, Wronki, Neukoln i Spandau w Berlinie oraz Zwickau, by w końcu zginąć pod gilotyna w Dreźnie.
O ich niezwykłej wierze świadczą do dziś listy do rodzin i znajomych. Szczególnie wzruszające są te "spod gilotyny" - pisane na kilka minut przed śmiercią.
Chłopcy z poznańskiej piątki połączyli w sobie wartości salezjańskiego wychowania i polskiej tradycji wierności Bogu i Ojczyźnie aż po ofiarę z własnego życia. W oratorium w Poznaniu nauczyli się, jak iść przez życie z humorem i gotowością służby, spontanicznie, odpowiedzialnie - wiernie aż do końca.
Św. Jose Sanchez del Rio jako młody człowiek był świadkiem prześladowań Kościoła katolickiego w Meksyku. Walczył w szeregach bohaterskich Cristeros w obronie Kościoła i jego praw. Mając 14 lat poniósł męczeńską śmierć.
Kiedy padł koń generała - przywódcy bojowników, Jose oddał mu swojego. Wołał: "Mój generale, oto mój koń: niech się Pan ratuje, a mną proszę się nie przejmować. Mnie może zabraknąć, ale pana nie!". Czyn ten uratował generała, ale Jose został aresztowany. Uwięziono go, a potem torturowano. W czasie tortur namawiano go wielokrotnie: „Wyrzeknij się Boga”, jednak Jose, bez wahania, donośnie wyznawał wiarę krótkim: „Viva Cristo Rey!” („Niech żyje Chrystus Król”). Nawet, gdy na jego oczach wieszano przyjaciela i tym próbowano go złamać, on mówił: „Viva Cristo Rey”. Także wtedy, gdy próbowano go uciszyć i złamano mu szczękę, on wypowiadał słowa: „Viva Cristo Rey”. Tuż przed śmiercią zadano mu niewyobrażalny ból: zdarto mu skórę stóp, a on nadal pozostał przy swoim: „Viva Cristo Rey”. Zmuszono do przebycia drogi ze zranionymi stopami, pchnięto nożem i wreszcie zastrzelono, bo nie chciał wyrzec się swojej wiary. Jego wiara była większa niż zło, które go spotykało i silniejsza niż ból, który mu zadawano.
„Chcę być czysta na wzór Matki Najświętszej.“
Postać Karoliny, prosta i czytelna, zawiera w sobie pewną tajemnicę. Kiedy więc patrzymy na życie dziewczyny, życie zdominowane ciężką pracą, obowiązkami wobec rodziny, a jednocześnie tak bardzo oddanej życiu religijnemu i swoim bliźnim – nauczaniu ich, pomaganiu chorym, pomaganiu księdzu proboszczowi w rozwijaniu życia parafii, zobaczymy, że jej cnoty miały charakter heroiczny.
Z jednej strony jej skromne, wiejskie życie daje się zamknąć w stosunkowo niewielu zdaniach. Z drugiej, dostrzega się u niej wielkie bogactwo życia religijnego; odczuwa się obecność łaski Bożej. Jakie przesłania wynikają ze świadectwa życia błogosławionej Karoliny dla współczesnej młodzieży? Jan Paweł II w homilii podczas beatyfikacji Karoliny podkreślił cztery wartości, w których może ona być wzorem dla młodzieży: modlitwę, pracę, czystość i ofiarę.
1990 - 2009
Matteo chciał być „ tajnym agentem Pana Boga” wśród nastolatków i „zarażać wiarą” swoich rówieśników. Infiltracja była skuteczna, bo był duszą towarzystwa. Znajomi zapamiętali go jako człowieka, który interesował się problemami innych, doradzał, bronił dziewczyn przed natrętami. Udało mu się też stworzyć fundusz na rzecz wspierania misji w Mozambiku i namówić członków rodziny, by przekazali na niego pieniądze, zamiast kupować prezenty świąteczne. Wszędzie było go pełno.
Poza tym, Matteo był zwykłym chłopakiem. Grał na kilku instrumentach, razem z kolegami założył zespół o nazwie No Name.
W starszym wieku miał dziewczynę, którą nazywał „najpiękniejszym prezentem, jaki dostał od Boga”. Ona wspomina go w ten sposób: „Miał rzadkie cechy: uprzejmość, prostotę, radość, odwagę, altruizm, a jednocześnie silną osobowość”. Często rozmawiali o tym, jak przeżywać miłość zgodnie z zasadami wiary. „Matteo nie miał wątpliwości, że „tylko sakrament małżeństwa uprawnia całkowitą jedność między mężczyzną a kobietą i dopiero od tego momentu rozpoczyna się proces całkowitego zaangażowania w jedność fizyczną”.
W 2003 r. zdiagnozowano u niego zaawansowane stadium raka mózgu. Od tej pory zaczęła się walka o jego życie. Pomimo cierpienia, jakiego doświadczał, w jego zapiskach nie znajdziemy pretensji do Boga. W swoim pamiętniku wyraża wdzięczność ludziom, którzy umożliwili mu badania za granicą i cieszy się, że pacjenci leżący obok czują się lepiej. Bliscy wspominają, że starał się nigdy nie obciążać ich swoim bólem. Matteo zmarł w wieku 18 lat.
1961 – 1984
Nie doświadczała mistycznych wizji, nie była wystawiona na wielkie próby heroizmu i męczeństwa, nie żyła w zakonie kontemplacyjnym, za to lubiła sport, spacery brzegiem morza
i lody truskawkowe a jednocześnie była zaangażowana w życie swojej wspólnoty, pomoc ubogim i własną, prostą modlitwę. To zwykła dziewczyna, która odkryła smak życia z Bogiem, a dzięki temu jej codzienność stała się święta. Od młodości cechowała ją wielka pobożność. Wielokrotnie spędzała noce na adoracji Najświętszego Sakramentu w kaplicy domu parafialnego. Stawiała sobie dziesiątki pytań o swoją drogę, zastanawiała się, jak najlepiej rozwinie się i gdzie może służyć Bogu. Należała do Wspólnoty Papieża Jana, która troszczyła się o osoby niepełnosprawne i uzależnione. Pod wpływem tego doświadczenia zdecydowała się na studia medyczne.
Szukała nie tylko „chłopaka”, ale także człowieka, którego mogłaby pokochać i przez którego byłaby kochana w Bogu. Takie myśli zaprzątały jej uwagę, kiedy na jednym ze spotkań wspólnoty natknęła się na Guida, z którym się zaręczyła, a po ślubie planowała wspólny wyjazd na misje do Afryki.
Zmarła mając niespełna 23 lata - gdy wysiadała z samochodu, udając się na spotkanie wspólnoty na oczach narzeczonego została potrącona przez samochód.
św. Maria Goretti
1890 – 1902
„Nie smuć się, Mamo! Dobry Bóg nam dopomoże. On nas nigdy nie opuści”!
„Wybaczam Alessandrowi Serenelli (jej mordercy)… i chcę, aby był ze mną na zawsze w niebie”.
Mając 12 lat, wolała stracić życie niż czystość. Nie przelękła się śmierci, bojąc się raczej obrazić Boga.
Maria pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Była dziewczynką dobrze ułożoną, pobożną, często odmawiała różaniec. Kiedy miała 10 lat umarł jej ojciec, podtrzymywała matkę na duchu w tej trudnej sytuacji, mówiąc: Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści”. Słysząc pewnego razu, jak chłopcy z sąsiedztwa powtarzali nieskromne żarty, powiedziała, że wolałaby raczej umrzeć, niż powtarzać takie słowa. Nie wiedziała wówczas, że w pewien sposób przepowiedziała własną męczeńską śmierć w obronie czystości.
Aleksander, jej zabójca przesiedział w więzieniu 26 lat. Po odbyciu kary został bratem zakonnym w kapucyńskim klasztorze. W swoim pamiętniku napisał: "Jestem już stary (...) u schyłku życia (...) w mojej młodości wszedłem na złą drogę (...). Miałem obok siebie osoby wierzące, żyjące zgodnie z wiarą, ale nie doceniałem ich rad ani przykładu (...) w przypływie namiętności dopuściłem się zbrodni. Obecnie wzdrygam się na samą myśl o niej. Maria Goretti teraz jest świętą, była jakby dobrym aniołem dla mnie, przysłanym przez Opatrzność Bożą, aby mnie ratować. Jeszcze teraz słyszę w moim sercu słowa jej przebaczenia. Modliła się za mną, orędowała za swoim zabójcą". (W. Zaleski, H. Fros).
Maria uczy stałości w zachowywaniu Bożych przykazań. Przypomina, że lepiej jest umrzeć, niż zgrzeszyć. Jako ofiara przemocy swoim przykładem świadczy, że przebaczenie może zbawić duszę drugiego człowieka..
1550 - 1568
Św. Stanisław miał odwagę przeciwstawić się panującym modom i naciskom grupy. Nie chciał ani imponować, ani uczynić z życia jednej wielkiej rozrywki. Był silną osobowością, miał swoją klasę i styl. Do końca zachował wolność. To nie był młody człowiek, który nie wie, po co żyje, jest znudzony i apatyczny, żądający od innych, a nie dający nic z siebie. Nie pozwalał sobie na eksperymenty w poszukiwaniu szczęścia. Wiedział, że ten świat nie zaspokoi jego tęsknot, że prędzej czy później poczułby się w nim oszukany lub zawiedziony. Wiedział, że charakter – to nie tylko sprawa dziedziczenia cech po przodkach, nie tylko wpływ środowiska, ale rzetelna praca nad sobą. Wiedział też, że stawać się dojrzałym człowiekiem, to podejmować trud rozwoju. Nie był mięczakiem, który mówi: taki już jestem, a zło usprawiedliwia słabością, obwinia innych, oskarża warunki i historię. Był czujnym ogrodnikiem wyrywającym chwasty słabości i grzechu, aby wyrosły piękne kwiaty i owoce. Uwierzył w miłość Boga i całym sobą na nią odpowiedział.
Św. Stanisław Kostka jest wzorem pilności i sumienności w nauce, pracowitości i wytrwałego dążenia do celu, uczynności i pomocy bliźniemu.